Architektura to gra zespołowa

Pracownię KXM Group tworzy czworo młodych architektów. Ich projekty są śmiałe i nowatorskie. Zapytaliśmy ich m. in. o inspiracje i doświadczenia, jakie zebrali na studiach i za granicą, o rolę konkursów w karierze architekta, a także o przepis na udaną pracę zespołową.

KGR Kinga Grzybowska

MH Michał Hondo

KLG Klaudia Gołaszewska

MG Marek Grodzicki

Jak powstała Wasza pracownia?

MH: Nasza współpraca rozpoczęła się dosyć wcześnie, już podczas studiów. Często próbowaliśmy swoich sił w konkursach i szybko zrozumieliśmy, że architektura to zdecydowanie gra zespołowa. Udało nam się zdobyć pierwsze nagrody, co tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że dobrze zgrana grupa ma duży potencjał. Na trzecim roku mieliśmy okazję po raz pierwszy zmierzyć się z „poważnym zleceniem” — projektem domów jednorodzinnych. To było wtedy spore wyzwanie i niejedna nadprogramowa wizyta na budowie, ale domy powstały zgodnie z projektem i dzisiaj mieszkają w nich zadowolone rodziny. Z czasem pojawiły się kolejne zlecenia, który wymagały coraz większego zaangażowania i tak krok po kroku współpraca studencka zmieniła się we współpracę profesjonalną. To był bardzo naturalny proces.

MG: Jednym z początkowych celów było znalezienie i ułożenie odpowiedniego zespołu projektowego. Próbowaliśmy różnych konfiguracji i w takiej, w jakiej jesteśmy dzisiaj, czujemy się najlepiej. Aby do tego dojść, musieliśmy jednak zrobić wspólnie dziesiątki projektów. Z biegiem czasu zaczęliśmy odnosić sukcesy w pierwszych konkursach. Po powrocie z zagranicy wynajęliśmy w Poznaniu małe biuro do robienia projektów i prac magisterskich, Na ostatnim roku studiów okazało się, że wygrywamy wszystkie konkursy studenckie, w jakich bierzemy udział. Czuliśmy, że wspólnie dobrze nam się pracuje. Zaczęły pojawiać się pierwsze zlecenia, a okres pandemii otworzył nam nieoczekiwanie kilka możliwości.

Macie na koncie bogate międzynarodowe doświadczenie — pracowaliście w renomowanych biurach architektonicznych w USA, Niemczech, Danii, Holandii, Anglii, Finlandii, Austrii. W jaki sposób praca w tak różnych środowiskach ukształtowała Wasze podejście do projektowania i co najważniejszego Waszym zdaniem wynieśliście z tych doświadczeń?

MH: Zawsze imponował mi sposób funkcjonowania dużych firm, ich organizacja pracy i skala projektów, które realizują. Chciałem zobaczyć od wewnątrz, jak działają biura, które z sukcesami istnieją na rynku od wielu lat, a nawet pokoleń. W każdym z nich specyfika pracy była inna, co było świetną okazją do tego, aby chłonąć wiedzę, ale też aby sprawdzić, w jakiego typu projektach czuję się najlepiej. To w Amsterdamie na przykład po raz pierwszy spotkałem się z koncepcją architektury modułowej. To był projekt hotelu, który powstał w 80% w fabryce, a następnie z prefabrykowanych „klocków” w tydzień złożono go w gotowy obiekt na budowie. W Danii natomiast na pierwszy plan wybija się holistyczne podejście do projektowania, poszukiwanie coraz bardziej ekologicznych technologii i użycie drewna, m.in jako konstrukcji budynku. Współpraca z biurem niemieckim to natomiast cenna lekcja dbałości o detale i opłacalności inwestycji.

MG: Samodzielny wyjazd za granicę na drugi koniec świata i praca w jednych z największych firm na świecie powoduje, że człowiek nabiera ogromnej pewności siebie. Jeśli udało nam się z sukcesem odnaleźć się w tak obcych środowiskach, to możemy być pewni, że zawsze damy sobie radę wszędzie indziej. Dzięki temu nie straszne są nam inne wyzwania i nie boimy się podejmować ciężkich tematów czy decyzji. Dodatkowo praca w małych, średnich i największych firmach dała mi wgląd w funkcjonowanie takich organizacji i nauczyła poruszania się w ich strukturach. Taki przekrój doświadczeń ułatwia podejmowanie kolejnych kroków i kierowanie swoją przyszłą karierą.

KLG: Największy wpływ na to, jakim jestem teraz architektem, miała praca w Lahdelma&Mahlamäki oraz Skidmore, Owings & Merrill. Nie tyle projekty były ważne, ile rozmowy i współpraca z ludźmi. Rainer Mahlamäki wielokrotnie inspirował mnie swoją nadzwyczajną kreatywnością i mądrością w projektowaniu, która bardzo przydaje się w projektach konkursowych i kreowaniu specjalnych momentów w architekturze. W SOM wielokrotnie słyszałam: „Man landed on the Moon, everything is possible!” (ang. „Człowiek wylądował na Księżycu, wszystko jest możliwe!” — przyp. red.) Z tą odwagą i pewnością siebie wkroczyłam w zawód architekta.

Byliście bardzo mobilni już od czasów studiów — podróżowaliście, macie za sobą wymiany studenckie. Czy jest kraj lub kraje, które szczególnie zainspirowały Was jako architektów?

KGR: Myślę, że wszystkie kraje, w których mieliśmy okazję pracować i mieszkać, były dla nas bardzo inspirujące. Szukając pierwszej pracy, natrafiłam na listę najlepszych miast do życia i pomyślałam, że to może być ciekawy punkt odniesienia. W ten sposób na pierwsze praktyki pojechaliśmy razem z Michałem do Wiednia, później pracowaliśmy w biurach w Amsterdamie i Kopenhadze. To był bardzo intensywny czas: po pracy i w weekendy zwiedzaliśmy kolejne dzielnice, muzea, chodziliśmy na wystawy, poznawaliśmy ciekawych ludzi. Chłonęliśmy miasto wszystkimi zmysłami. Suma tych doświadczeń była dla mnie najcenniejszą i najbardziej inspirującą lekcją architektury.

MG: Do tej pory udało mi się zwiedzić 27 krajów, jednak to różnorodność i kultura USA wywarła na mnie największy wpływ i zrobiła najlepsze wrażenie. Pewnie w dużej mierze zawdzięczam to środowisku, w jakim przebywałem. Równie ważne jak miejsca, są ludzie, którymi się otaczamy i z którymi możemy dzielić nasze przeżycia. Wraz z Klaudią trafiliśmy do dwóch zgranych, międzynarodowych teamów zarządzanych przez świetnych menedżerów, którzy świetnie nas prowadzili. Poznaliśmy tam masę wartościowych ludzi z całego globu, z którymi ciągle utrzymujemy kontakt i spotykamy się w różnych miejscach na świecie. Natomiast infrastruktura i architektura centrum Chicago i Nowego Jorku, czyli kolebka wieżowców, to naładowane energią miejsca, w których czuję się najlepiej i z których czerpię energię. Superwysokie wieżowce wymyślone i zbudowane siłami człowieka manifestują to, do czego jako ludzie jesteśmy zdolni.

KLG: To był zdecydowanie najlepszy czas, dużo pracy, ale i dużo zwiedzania. Tylko dzięki studiom i pracy jako architekt udało mi się zwiedzić Manchester, Hanower, Stuttgart, Helsinki, Chicago, Shenyang, Florydę i Tokio. To wszystko miejsca, które bardzo się od siebie różnią, jednak w każdym z nich najbardziej inspiruje mnie zachowanie ludzi w danym miejscu. Jako architekt dużo obserwuję i staram się wywnioskować, jak zaprojektowana przestrzeń ma wpływ na zachowanie użytkowników.

Wasz zespół ma długi staż — współpracowaliście ze sobą jeszcze na studiach, tworzyliście wspólne projekty na konkursy. Jaki jest Wasz przepis na udaną pracę zespołową?

MG: To właśnie konkursy pozwoliły nam testować i próbować różne style i metody wzajemnej współpracy. Zrobiliśmy razem dziesiątki projektów i konkursów — po takiej ilości pracy naturalnie udało nam się wzajemnie dotrzeć. Co do samej współpracy, to przede wszystkim należy pamiętać, że architektura to gra zespołowa, dlatego trzeba wiedzieć, kiedy postawić na swoim, a nade wszystko — kiedy odpuścić i zaufać innej osobie. Na szczęście mamy podobne gusta i podobają nam się podobne rzeczy. Jeśli nie zgadzamy się w jakiejś materii, dużo dyskutujemy. W samej pracy projektowej kluczowym elementem, który najbardziej lubimy, jest pierwszy etap koncepcji. Dużo szkicujemy, rozmawiamy, analizujemy różne pomysły i kreujemy wspólnie idee. Każdy wrzuca coś swojego, żeby z takiej burzy mózgów wyciągnąć najważniejszą esencję. Myślę, że bardzo dobrze wspólnie opracowaliśmy taki rodzaj współpracy.

KLG: Trzeba się dograć. Każdy ma inny charakter, inne pomysły — i to jest super! Do pracy zespołowej należy podejść z otwartą głową i zaangażowaniem, bo konkurs może być fantastyczną zabawą, ale przychodzi też moment, kiedy trzeba po prostu „dowieźć” projekt. Po tylu latach idzie nam to coraz sprawniej. W pracy zawodowej tworzymy różne zespoły: z naszymi klientami, branżystami i innymi architektami. To bardzo ważna umiejętność na wielu polach.

Jako pracownia wchodziliście we współpracę z wieloma pracowniami architektonicznymi, między innymi Lahdelma & Mahlamäki z Finlandii. Czym zauważacie jakieś różnice między współpracą z zagranicznymi a rodzimymi biurami?

KLG: Na współpracę z Lahdelma&Mahlamäki zdecydowaliśmy się w przypadku dużych obiektów publicznych, jak np. Centrum Muzyki w Krakowie, ASP we Wrocławiu, Muzeum Treblinka czy Opera Królewska. Jest to zupełnie inny typ projektu, niż osiedla mieszkaniowe, które projektowaliśmy z polskimi pracowniami. Tu częściej poruszaliśmy takie kwestiie jak opłacalność czy prawo budowlane. Myślę, że polscy architekci są równie utalentowani i pracowici, ale możemy się od zagranicznych pracowni wiele nauczyć — na przykład szacunku do swojej pracy.

MG: Kultura pracy w biurach jest również zupełnie inna, a w dużej mierze jednym z czynników są zarobki biur. Stawki renomowanych firm w krajach wysokorozwiniętych są dużo wyższe. Obszerniejsze budżety umożliwiają lepszą organizację pracy i możliwość poświęcenia projektowi większej ilości roboczogodzin, co przekłada się na jakość i stopień dopracowania samych projektów. Ciężko jest też bezpośrednio porównywać firmy polskie do zagranicznych. Biura, w których mieliśmy szansę pracować, istnieją niemal od stu lat: SOM powstało w 1936 roku, CF Moller — w 1924. To przekłada się chociażby na lepszą organizację i zarządzanie firmami, know-how i wiele innych czynników.

MH: To trudne pytanie. Branża architektoniczna w każdym kraju jest inna i to przekłada się na inne podejście do projektowania. Większy budżet to więcej czasu, np. na analizy przedprojektowe, warianty elewacji, testowanie układów funkcjonalnych itp. Zauważyliśmy, że nasi zagraniczni partnerzy, przystępując do konkursów, często mogą liczyć na zwrot kosztów pracy, nawet jeżeli nie zdobędą pierwszej nagrody. To daje spory komfort psychiczny. Ciekawe przy współpracy z biurami zagranicznymi (nad projektami w Polsce) jest m.in. to, że wielokrotnie mają one możliwość porównania tego, jak pewne kwestie wyglądają u nich, a jak u nas. Mam na myśli głównie procedury prawne związane z naszym zawodem. Wielokrotnie słyszymy, że w Polsce coś jest skomplikowane… Trzeba jednak mocno podkreślić, że polskie biura, z którymi mieliśmy okazję wspólnie projektować, warsztatowo w niczym nie ustępują tym zagranicznym. Architekci u nas są tak samo utalentowani i doświadczeni. Zdaje się tylko, że realia pracy na rodzimym gruncie są trochę bardziej wymagające.

Regularnie bierzecie udział w profesjonalnych konkursach. Jednym z nich był konkurs Geberit „Projekt Łazienki” (dawniej konkurs Koło), w którym zresztą zdobyliście wyróżnienie III stopnia w 2020 roku i Grand Prix w 2019 roku. Dlaczego zdecydowaliście się na udział w tym konkursie, i to niejednokrotnie? Czy wygrana w konkursie może stać się trampoliną do kariery dla młodych architektów?

MH: Konkurs Geberit od lat cieszy się dobrą renomą w środowisku młodych architektów. To taki klasyk w portfolio. Przede wszystkim skusiła nas możliwość zaprojektowania ciekawego obiektu, który będzie służył mieszkańcom Olsztyna. Nie umniejszając wadze szaletu miejskiego, jest to też temat zdecydowanie prostszy i szybszy niż np. konkursy na duże obiekty użyteczności publicznej. Zdecydowanie łatwiej „wcisnąć” go w grafik. To też taka miła odskocznia od codziennych tematów.

KGR: Tak, zwłaszcza, że co roku organizatorzy konkursu Geberit kuszą nas nową, atrakcyjna lokalizacją, ciekawym wyzwaniem projektowym i atrakcyjnymi nagrodami. Po zdobyciu Grand Prix w 2019 roku nie planowaliśmy startować w kolejnych edycjach, ale kiedy usłyszeliśmy, że do zaprojektowania jest pawilon w Łazienkach Królewskich, podjęliśmy wyzwanie i wystartowaliśmy ponownie — tym razem otrzymując wyróżnienie. Renoma konkursu i jego medialność bardzo pomagają w budowaniu marki i zwiększaniu zasięgów. Jury konkursowe to crème de la crème polskiej architektury, dlatego udział w konkursie to również szansa na poznanie inspirujących osób i nawiązanie nowych kontaktów. Dla młodego architekta najcenniejsza jest oczywiście realizacja jego zwycięskiego projektu.

Co jako młodzi, ale już dysponujący dużym doświadczeniem architekci doradzilibyście Waszym przyszłym kolegom i koleżankom po fachu, którzy jeszcze studiują? Czy udział w konkursach branżowych jest cennym doświadczeniem?

MG: To bardzo ciężkie pytanie, ponieważ każda osoba jest inna. Z mojej perspektywy najważniejszym elementem, jaki mnie ukształtował, były wyjazdy za granice. Myślę, że zdecydowanie warto wyjeżdżać na staże i studia (im dalej od miejsca swojego zamieszkania i rodziny, tym lepiej), podróżować, poznawać ludzi i być otwartym na wszelkie możliwości. Dzięki takim wyjazdom wychodzimy daleko poza strefę komfortu. To powoduje, że doświadczamy nowych bodźców i zbieramy inspiracje, które możemy wykorzystać w swoich projektach. Obserwowanie otaczającego świata rozwija nas jako architektów. Drugą istotną rzeczą jest bycie elastycznym i umieć przystosowywać się do istniejącej sytuacji na świecie. Należy mieć z tyłu głowy, że realia (nie tylko zawodu architekta) zmieniają się bardzo dynamicznie, a architektura to nie koniec świata. Czasami trzeba odważyć się zrobić krok w tył, żeby później móc zrobić kilka kroków do przodu.

KGR: Zgadzam się — trzeba być otwartym na nowe możliwości. Myślę, że warto spróbować pracy zarówno w małym, jak i większym biurze architektonicznym, w Polsce i za granicą. Świetną okazją do tego są właśnie praktyki studenckie i program Erasmus. A co do konkursów, to oczywiście, że warto w nich brać udział — rozwijamy swoje kompetencje, budujemy portfolio. Z kolei wygrana wiąże się z momentem gratyfikacji — to świetny motor napędowy do dalszej pracy.

KLG: Konkursy potrafią być uzależniające, ale udział w nich jest dla mnie niezwykle cenny. Powiększamy swoją wiedzę na temat takich niecodziennych obiektów jak wieżowiec czy opera. To zawsze dodatkowy trening kreatywności. Ale nie jest to jedyna droga w architekturze — nasi znajomi są spełnieni jako BIM managerzy, projektanci wnętrz czy programiści. Moja rada brzmi: nie zakładajcie na początku studiów, czy jesteście bardziej ściśli, humanistyczni, czy artystyczni — próbujcie wszystkiego i mierzcie wysoko.

Stworzyliście ciekawy w projekt w Olsztynie, który jak na razie jest jeszcze na etapie koncepcyjnym. Czy możecie powiedzieć coś więcej na jego temat?

KGR: Zadanie w Olsztynie polegało na zaprojektowaniu Ogrodu Zabaw wraz toaletą publiczną. Najczęściej szalety miejskie powstają są jako tzw. „architektura tła”, gdzieś na uboczu, wtopione w otoczenie i właściwie łatwo je przeoczyć. My postawiliśmy na bardzo wyrazistą formę, łącząc obydwie funkcje. W ten sposób ściana pawilonu toalety stała się elementem placu zabaw, a jej dach — tarasem widokowym, na który można wbiec. Rampa to ukłon w stronę dzieci, które uwielbiają biegać „w kółko”, ścigać się i wspinać. Ażurowa struktura z lin żeglarskich zapewnia im bezpieczeństwo, tworząc jednocześnie bardzo przezierną elewację pawilonu, nawiązującą do lokalizacji przy jeziorze. Bardzo lubimy ten projekt i mamy nadzieję, że Miasto Olsztyn znajdzie w swoim budżecie środki na jego realizację.