CZYM JEST HIGIENA DLA MIASTA?

Hasło to, często pojawiające się w debacie publicznej, nie w pełni rozumiane jest przez tych, którzy w tych dyskusjach uczestniczą – a tym bardziej przez tych, którzy jej słuchają. Poszukujemy więc analogii. Kiedy myślimy o czystej, higienicznej przestrzeni, przed naszymi oczami wyrasta błyszcząca, czysta jak łza łazienka z odbijającą delikatne światło armaturą, dizajnerską miską ustępową przymocowaną do nowoczesnego Geberita – dla osób o podwyższonym poczuciu estetyki, również odpowiednio „ukrytymi” w lustrzanych szafkach środkami pielęgnacji. Czysta przestrzeń służąca czystości.

Gdyby więc ten higieniczny paradygmat liniowo przenieść do przestrzeni miasta uznalibyśmy, że najważniejsze są odmalowane, świeże elewacje. Wymyte chodniki i drogi. Absolutny i konsekwentny porządek. Takie myślenie wykluczyłoby jednak cel higieny. W wymiarze osobistym – dbałość o ciało oznacza dbałość o zdrowie. Czy czyste elewacje rzeczywiście podniosłyby wyniki statystyczne badań WHO? Prawdopodobnie nie. Higieniczne miasto musi być więc przede wszystkim zdrowe. Co jednak znaczy zdrowe miasto, od kiedy o tym rozmawiamy i jakie są tego skutki?

Dyskusja o zdrowym mieście jest relatywnie młoda, bo sięga niewiele ponad sto lat wstecz. A za jej twórców uznać należy całe pokolenie tych, którzy dzisiaj krytykowani są za zbytnie miast zabetonowanie. Tak – to właśnie moderniści, ojcowie miast pełnych wieżowców i samochodów, jako pierwsi podnieśli problem higieny w mieście, przenosząc ją do codziennej dyskusji i wprowadzając zmiany, które doprowadziły do wygaszenia wielu pandemicznych chorób.

Ekstensywna, wolnostojąca zabudowa tworzona była niemal zawsze tak, by mieszkania były możliwie, jak najlepiej doświetlone (od wschodu i zachodu) i przewietrzane, a przestrzenie pomiędzy obiektami na tyle doświetlone, by móc zarosnąć zielenią. Również szerokie arterie, pozbawione ludzkiej skali i nastawione dziś głównie na ruch zmotoryzowany, pozwalały na większe niż kiedykolwiek wcześniej przewietrzanie całej struktury miasta.

Te oczywiste, dla przeważającej większości architektów, fakty rzadko podnoszone są jako argumenty za modernistycznym ideałem. Nie bez przyczyny – bo rewolucja ta niosąc za sobą lepsze, zdrowsze życie nie przewidywała ogromnych zmian, jakie nastąpią przez rozwój przemysłu i technologii w kolejnych latach. Nie dość, że samochód produkował i do dziś produkuje znacznie mniej szkodliwych substancji, niż piec, dla którego wówczas próżno było szukać alternatywy, tak też nikt na początku XX wieku nie śmiał przewidywać, że w krajach zachodnich na osobę przypadać będzie niemal pół samochodu – przez co kształtowane w dobrej wierze szerokie arterie stały się fabrykami smogu.

Nikt z nich nie wiedział też – bo nie sposób było tego stwierdzić bez empirycznego doświadczenia – że ekstensywna zabudowa w powiązaniu z rozwojem technologii mocno ograniczy kontakty międzyludzkie i chęć przebywania w przestrzeni publicznej. Że wielkie place i szerokie drogi wycofają ludzi do mieszkań i do samochodów niwelując pozytywne skutki higienicznych zmian modernizmu.

Dlatego tak ważna z perspektywy czasu wydaje się dyskusja rozpoczęta przez Jane Jacobs na początku drugiej połowy minionego stulecia. Dyskusja o nowej urbanistyce – bliższej człowiekowi, ale wciąż korzystającej z dorobku modernizmu. I chociaż możemy mieć wątpliwości, czy Jacobs wiedziała, jak mocno fundamenty jej wizji miasta stoją na modernistycznych ideałach, to istotnym jest, że dyskusję o poprawie miasta rozpoczęła i osiąga ona stopniowo zamierzone skutki.

Miasto, zachowując skupienie na komunikacji (ze wzrastającym fokusem na transport publiczny) i wciąż pełne zieleni, zaczyna stawać się stopniowo czymś więcej, niż kiedykolwiek w historii. Mamy na uwadze to, czym oddychamy i czym oddychają nasze dzieci. Myślimy już o środkach dostarczania energii i jej odzyskiwaniu. Samochodów jest w rozwiniętych krajach coraz mniej, a ci, którzy zmuszeni są z nich korzystać, coraz częściej wybierają wersję elektryczną, za nic mając powtarzane jak mantra lobbingowe bzdury o tym, że produkcja takiego samochodu jest destrukcyjna dla środowiska. To ogromna zmiana w kierunku higienicznego miasta. I zdrowszego życia.

Co zrobimy jednak za kolejne 5, 20, albo 50 lat? Widząc postępujące zmiany i digitalizację życia możemy przypuszczać, że aby żyć zdrowo w zdrowych miastach będziemy musieli pójść o krok dalej. To, co wiemy i robimy dziś, zwyczajnie może przestać wystarczać. Tylko skąd dziś mamy wiedzieć, w jakim kierunku iść, kiedy zacząć i jak sprawdzać, czy dobrze wybraliśmy? Pozostaje nam przyglądać się krytyce nowego urbanizmu. I czekać co przyniesie czas.

Tekst: Tomasz Bojęć